
Sunitha Krishnan przyjeżdża do jednego z przytułków, które prowadzi dla ofiar handlu prostytutkami w Hyderabadzie w Indiach. Kilka młodych kobiet gromadzi się wokół niej. Są podekscytowane, mówią bardzo szybko. Właśnie przed chwilą przed bramą prowadzącą do schroniska pojawiła się burdelmama i trzech handlarzy. Przeklinali i grozili.
Właściwie nikt się nie wystraszył - w świecie Krishnan takie rzeczy dzieją się często. W ciągu 18 lat została 14 razy pobita. Same słowa jej nie przerażają.
Tylko jedna dziewczyna, która trzyma się z dala od pozostałych, wygląda na wstrząśniętą. Została uratowana przedwczoraj. Jest zakłopotana i potwornie nieufna. Jej nadgarstki są pokryte szerokimi bliznami. Krishnan tłumaczy, że takie rany są często pozostałościami po próbach samobójczych. Prawie każda z tych kobiet przynajmniej raz próbowała odebrać sobie życie. Ale ta dziewczyna została pocięta przez swojego klienta. Prawda, jakakolwiek będzie, wyjdzie na jaw później, gdy Krishnan zyska zaufanie dziewczyny. Teraz wraca do siedziby Prajwali, organizacji, która walczy z handlem kobietami. Musi omówić kolejną akcję odbicia prostytutki.
Handel kobietami i zmuszanie do prostytucji są masowym zjawiskiem w Indiach. Ciężko dokładnie oszacować liczbę, ale rząd Indii ocenia, że państwo ma blisko 3 mln osób zaangażowanych w prostytucję. Ponad jedna trzecia zaczyna w dzieciństwie.
Miały pracować w restauracjach, zostały sprzedane
Południowa część Andhra Pradesh, gdzie mieści się Hyderabad, jest jednym z największych "dostawców" kobiet i dziewcząt. Wiąże się to częściowo z przytłaczającym ubóstwem w tym regionie. Krishnan staje więc do walki z Goliatem.
Niektórym z dziewcząt i kobiet, które uratowała organizacja Prajwala, obiecywano wcześniej pracę w restauracjach. Inne - w ucieczce przed własną rodziną - wpadły w sidła handlarzy. Są też i takie, które po prostu zostały sprzedane przez swoich rodziców, mężów czy narzeczonych lub te, które urodziły się jako część tego wielkiego przemysłu, ponieważ ich matki same trudniły się prostytucją.
Jeden z przytułków prowadzonych przez Krishnan daje schronienie 185 dzieciom. Niektóre mają zaledwie 3 lata. Większość - w wyniku gwałtu - została zarażona wirusem HIV.
Krishnan jest bardzo drobną kobietą. Ma na sobie dżinsy i prostą, bawełnianą tunikę w paski. Jest współzałożycielką Prajwali, (prajwala, czyli wieczny ogień - red.). Organizacja ta powstała w 1996 roku w wyniku współpracy z Jose Vetticatil, katolickim misjonarzem. Zaczęli od stworzenia szkoły dla dzieci prostytutek w byłym domu publicznym z Hyderabadzie. Na początku mieli 5 uczniów. Dzisiaj jest ich 5 tys.
W Prajwali zyskały spokój
Ponad 4 tys. kobiet i dzieci przeżyło ciężkie chwile w Prajwali po tym, jak zostały uratowane z rąk handlarzy. Krishnan szacuje, że 3,8 tys. udało się zresocjalizować. To pozwala myśleć, że część z nich ma szansę wrócić do normalnego życia.
Prajwala zatrudnia 300 pracowników, ale Krishnan prowadzi organizację, jako pełnoetatowa wolontariuszka. - To jest decyzja, którą podjęłam bardzo wcześnie w swoim życiu. Nigdy nie wezmę pieniędzy za tę pracę - mówi. Utrzymuje się z pisania książek i wygłaszania wykładów na temat handlu kobietami. W zeszłym roku, kiedy organizacja potrzebowała pieniędzy, wystawiła swój dom na sprzedaż, ale w ostatniej chwili pojawił się filantrop, który podarował organizacji 100 tys. dolarów.
Krishnan mówi, że pomysł na tego typu charytatywną działalność pojawił się wtedy, gdy jako 16-latka została zgwałcona przez ośmiu mężczyzn. I to nie przemoc seksualna była w tym wszystkim najgorsza, ale reakcja otoczenia. Rodzina winą za całą tragedię obarczyła Krishnan. - Oczywiście zbiorowy gwałt nie jest przyjemnym doświadczeniem, ale to już minęło. - Ten psychologiczny, społeczny aspekt nie przemija - mówi.
Zrozumiała, że "kobiety, które są ofiarami przemocy seksualnej, stają sią podwójnymi ofiarami przez reakcje społeczeństwa". Całe swoje życie poświęciła na udzielanie pomocy takim osobom. - Nigdy nie czułam, jakbym z czegoś rezygnowała. Zawsze robię to, co chcę. Uważam siebie za jedną z największych egoistek. Nigdy nie przejmowałam się tym, czego chce mój mąż. Nigdy nie martwiłam się też tym, co sądzą moi rodzice - mówi.
Najtrudniejsze jest odzyskanie godności
Prajwala składa się dzisiaj z czterech ekip ratunkowych, w każdej jest 12 osób. Ściśle współpracują z policją. Czasami mężczyźni udają klientów, żeby zdobyć informacje o danym burdelu. Byłe ofiary pracują jako doradcy, natychmiast udzielają pomocy i wsparcia przerażonym, uratowanym z rąk handlarzy dziewczynom. Żaden z pracowników organizacji nie nosi broni, choć cały czas grozi im niebezpieczeństwo.
Często najcięższa praca zaczyna się wtedy, gdy kończy się dramat wyrwanych z rąk handlarzy kobiet. - Wśród tych wszystkich działań, sam fakt odbicia osoby jest najprostszy - tłumaczy Krishnan. O wiele trudniej jest pomagać komuś o tak traumatycznych przejściach w odnawianiu jego tożsamości i zaczynaniu nowego życia. Kobiety są często skrajnie wyczerpane psychicznie. Czasem chcą wrócić do burdelu - również ze strachu, uzależnienia od narkotyków. Towarzyszy im syndrom sztokholmski - czują sympatię i solidaryzują się ze swoimi stręczycielami. Potrzebują intensywnej opieki psychiatry, a później muszą nauczyć się żyć z piętnem.
Być może najbardziej imponującą rzeczą związaną z Prajwalą jest to, że choć działa w sadystycznym, niezwykle przygnębiającym piekle, organizacja naprawdę jest przepełniona nadzieją. Dzieci są radosne i ufne, chętnie rozmawiają o szkole i swoich zajęciach. Krishnan mówi o nich: "To moje dzieci". Nie ma wątpliwości, że kochają ją jak rodzina.
Ciągle nowe wyzwania
Po sąsiedzku znajduje się budynek wielkości małego hangaru. To w nim realizowany jest niezwykły program zatrudnienia. Widziałem wiele generujących przychody przedsięwzięć dla ubogich kobiet na całym świecie, ale nigdy nie widziałem czegoś tak potężnego i profesjonalnego jak miejsce stworzone przez Krishnan. W programie bierze udział 100 kobiet. Niektóre uczą się spawania, inne introligatorstwa. Jest również zakład stolarski, który produkuje szkolne ławki i drukarnia, w której powstają, między innymi, kartki okolicznościowe.
Przed Krishnan cały czas stają nowe wyzwania. Obecnie centrum zatrudnienia otrzymało nakaz eksmisji, ponieważ inwestor chce wybudować w tym miejscu centrum handlowe.
Ten dramat, który ją otacza, może się wydawać przytłaczający. Kilka miesięcy temu na swoim blogu napisała: "Był taki czas w moim życiu, kiedy myślałam, że jeśli na swojej drodze spotkam Boga, zabiję Go gołymi rękami". Pomimo tego gniewu, z Krishnan tryska swego rodzaju surowy, stanowczy optymizm i opanowanie właściwe dla osób, które znalazły swoje powołanie.





